poniedziałek, 3 sierpnia 2009

brak/absence




jestem uzależniona od uczucia braku, tęsknoty - to chyba rodzinne, bo pamiętam jak mój ojciec, jak jakaś mantrę mówił do naszego psa, "nie ma Diny, nie ma", wprowadzając się w stan sennej, tęsknej miłości, ale miłości możliwej jedynie do obiektu dalekiego, nieobecnego, nie do tego, który właśnie przed nim siedział i zapraszał do spaceru. Bo miłość do nieobecnych nie wymaga zbytniego wysiłku i pracy, nie irytuje codziennością nie frustruje odmową, nie wkurza niezgodą, tylko zasmuca i trwa wiecznie piękna, młoda i idealna .

Ale też odczucie tęsknoty i braku wobec kogoś kto jest teraz ze mną może uzmysłowić fakt, ze nie musi tak być wiecznie, że się kiedyś skończy, tez pamiętam jak gdy Córcia była malutka siedziała w fotelu na kolanach mojego kochanego dziadka i razem oglądali dobranockę. Dziadziuś serdecznie i czule jej tłumaczył zdarzenia z ekranu.

A ja pamiętam jakaś inną dobranockę o tytule "Dziadek był", szczęśliwe chwile dziecka z dziadkiem, który potem umarł. I tez poczułam wtedy tę dojmującą tęsknotę za żyjącym człowiekiem, świadomość nieuchronności jego rychłego odejścia. I tak się oczywiście stało, prawda, tego nie da się zmienić, ludzie umierają albo odchodzą i nie da się nic na to poradzić. I zlodowacenie uczuciowe nic nie ułatwia, wręcz przeciwnie, do tęsknoty dokłada poczucie winy z powodu odmowy wejścia w pełną relację...


jakos mi lepiej, nie wiem czemu. Karol odszedł ode mnie, ale mimo braku, czuję też ulgę i nadzieję, mimo wszystko. Nie obsesjonuję zbytnio na szczęście No, nie wyszło, ot co, wielka sprawa, normalka, każdy przez to przechodzi kiedys

Brak komentarzy: